To już drugi (po Unfaithful) film w którym Diane grając chcąc nie chcąc dobrą i kochającą żonę wdaje się w romans z innym mężczyzną raniąc przy tym do kości swoich mężów. Jej charyzma połączona z delikatną, nienachalną urodą sprawia, że oglądając czułem się jakby to mnie zdradzała. Widząc tak przyzwoitą postać (kochająca żona, dobra matka) z tak niewinna aparycją sprawia, że wypieramy tę myśl,że mogłaby się aż tak zatracić z innym mężczyzną. Natomiast kiedy to się już dzieje czujemy rodzaj złości jakby to nas dotyczyło. Rodzaj który kojarzy mi się z czuciem kończyn które amputowano. Niby tego już nie ma, niby nas już to nie dotyczy ale to czujemy. Swoją drogą mam wrażenie, że mężowie w tych filmach są tylko po to żeby ich ranić i żeby na końcu zbyt łatwo wybaczali. Jednak konsekwencje takiego zachowania powinny być bardziej dramatyczne i odczuwalne a tak mamy mały prezencik i piosenkę i jest po wszystkim. Nie jest to zbyt realne podejście do kwestii zdrady.